czwartek, 2 czerwca 2016

SREBRNA NIEŚMIERTELNOŚĆ

Srebrna nieśmiertelność

Zmiana światła na zielone zmusiła mnie do ruszenia się z miejsca. Krok za krokiem. Szybki rzut oka na zegarek - za pięć ósma.
Staram się iść szybciej. Przechodzę przez ulicę Chodkiewicza. Jakiś chłopak mija mnie, biorę ostatni wdech styczniowego powietrza i wskakuję przez jeszcze otwarte drzwi. Spoglądam na zegarek nad wejściem - za trzy ósma.
Wchodząc do holu spoglądam na ludzi zupełnie nieświadomych prawdziwych wydarzeń zeszłego tygodnia. Mój wzrok wędruje ponad schody na ławkę pod mozaiką. Na pustą ławkę.
Ogarnia mnie melancholia.
- Matylda – głęboki głos wyrwał mnie z zamyślenia – dobrze cię znów widzieć. Czy mogłabyś przyjść do mnie, gdy już skończysz zajęcia? Myślę, że musimy wyjaśnić kilka spraw.
- Przyjdę – odpowiadam pozwalając by nasze spojrzenia przez chwile się spotkały.
Odwracam się i idę pod klasę.
Mówiłam, że nie chcę tu wracać.
***
- Więc temat mamy skończony. Życzę państwu miłego weekendu.
Podniosłam się i wrzuciłam wszystko z mojej części ławki do torby. Wraz z tłumem opuszczam salę. Nagle w całej szkole rozbrzmiewa dzwonek kończący lekcję. Jak zwykle zbyt głośny. Nogi same niosą mnie schodami w dół. Pod mozaikę. Tam gdzie wszystko się zaczęło.
Siedząc na ławce zastanawiam się, jak to możliwe, że On coś w niej widział. Żółte, białe, czarne, niebieskie i czerwone kawałki kafelek oddzielone szarymi liniami. Popękane i jednocześnie stanowiące jedną, dość zagadkową całość. Większość uczniów nawet tego obrazu nie zauważa lub twierdzi, że po prostu jest – zbyt tajemniczy by zajmować sobie nim głowę.
- On go zrozumiał, prawda?
Aż podskoczyłam. Rozejrzałam się i zauważyłam, że już po dzwonku.
A człowiek, który tak mnie przestraszył to pan Edward.
- Zobaczył w tej mozaice coś niezwykłego – kontynuował. – Powiedział ci kiedyś, co w niej dostrzegł?
- Tak – uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie tę rozmowę. – Mówił, że jest w niej trochę szczęścia i smutku, trochę czarnego bólu
i żółtej radości… Jedno z miejsc jest bardziej wypukłe, a tam u góry brakuje kawałka obrazu. Pan wie, co to oznacza? Sądzi pan, że on wróci?
- Oboje znamy odpowiedź na to pytanie, Matyldo.
Podniósł się ciężko i powoli schodził po schodach. Nie musiał się oglądać – wiedział, że za nim pójdę. Jeszcze raz spojrzałam w róg tego obrazka,
w miejsce gdzie był trójkątny ubytek w całej układance - identyczny jak mój wisiorek.
- Napijesz się herbaty? – Spytał odźwierny, gdy przekroczyłam próg jego kuchni.
Rozejrzałam się po tym małym pomieszczeniu. Zauważyłam, że jest
o połowę węższe niż szkolne korytarze; pod ścianą stoi kuchenka, kilka szafek i krzeseł, a na samym końcu łóżko. Zdziwiłam się. Ostatnim razem było tu mnóstwo próbówek i fiolek. I jeden wielki bałagan. I schody w dół. Dziś w ich miejscu stała szafa.
- Poproszę – odpowiedziałam, siadając na łóżku. – Co chciałby pan wiedzieć?
- Chciałbym cię prosić, żebyś mi opowiedziała o swojej znajomości
z Adamem. Adamem Milczańskim. O tym, co się wydarzyło tydzień temu…
- Dlaczego pan o to prosi? Przecież to pan od lat obserwuje tę szkołę. Pan wie o wszystkim.
- Chcę znać twój punkt widzenia. Chcę wiedzieć, dlaczego Adam ze wszystkich uczniów naszej szkoły wybrał właśnie ciebie. I pomóc
ci zrozumieć, co chciał osiągnąć spotykając się z tobą. – Podał mi herbatę
i usiadł na krześle naprzeciw mnie. - Ale żeby to zrobić muszę usłyszeć tę historię od ciebie. Wiedzieć o tym, co widziałaś, słyszałaś, myślałaś,
a najważniejsze, co czułaś. Rozumiesz mnie?
Oparłam głowę o ścianę. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam oczy. Chciałam zobaczyć to, o czym on mówił, raz jeszcze to poczuć.
- Od czego mam zacząć?
- Najlepiej – odparł cicho – od początku.
***
Pamiętam, że już kilka tygodni po przyjściu do liceum na Alei Piastów 12, moją uwagę przykuła osoba siedząca na ławce pod mozaiką. Chłopak był zawsze sam, zawsze wpatrzony w tę samą ścianę. Nigdy się nie uczył, nigdy na nikogo nie patrzył, nikt nigdy nie patrzył na niego. Przynajmniej wtedy tak mi się zdawało. Zaintrygował mnie.
Pewnego dnia specjalnie spóźniłam się na lekcje, tylko po to by wiedzieć, gdzie on ma zajęcia. I tak dowiedziałam się, że jest o rok starszy niż ja. Po zdjęciach klasowych sprawdziłam, że nazywa się Adam Milczański. Szukałam go na Facebooku, w Internecie, ale jedynym miejscem, w którym mogłabym się czegokolwiek o nim dowiedzieć była ławka pod mozaiką.
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i przyszłam wcześniej. Usiadłam na jego ławce i z lekkim niepokojem czekałam. Byłam ciekawa jak zareaguje, czy spróbuje mnie wygonić, czy odpuści i sobie pójdzie. To był czwartek, siódmy stycznia.
- Co widzisz?
- Słucham?
Odwróciłam głowę. Stał stopień niżej. Niezbyt wysoki, dość chudy,
z przydługimi blond włosami. Po raz pierwszy zauważyłam, że patrzy
na innego człowieka. I to na mnie.
- Pytam o ten obraz. Co w nim widzisz?
- Myślę, że potrzeba więcej czasu by na to odpowiedzieć. – Nasze spojrzenia się spotkały. – Stanowi pewną całość, ale jest zbyt tajemniczy, by pojąć jego sens. Potrzeba czasu by poznać ten sekret. Ale ty go znasz, prawda?
- Widzisz ten trójkąt u góry? Ten srebrny? – Spytał siadając obok. – On tu nie pasuje. Jako jedyny ma taki kolor. I jest mniejszy. Wyróżnia się.
- Ale tylko ty to zauważyłeś.
- Nieprawda. – Uśmiechnął się. - Ty też.
Moje serce przyśpieszyło. Miał zabójczy uśmiech. Mój oddech przyśpieszył, gdy zrozumiałam, że on wpatruje się we mnie. Jak drapieżnik w swoją ofiarę. Chciałam uciekać, ale jeszcze bardziej chciałam zostać. I pozwolić mu się pożreć.
Dzwonek wzywający na pierwszą lekcję wstrząsnął murami szkoły, uwalniając mnie od tego dziwnego uczucia. Podniosłam się.
- Mogę przyjść tu na następnej? – Spytałam, gdy dzwonek ucichł.
- Bałem się, że już nie zapytasz – odparł i znów obdarzył mnie tym swoim uśmiechem.
 Moje nogi były jak z waty. Nie mam zielonego pojęcia jak udało mi się zejść po schodach, wiem jedynie, że idąc pod klasę czułam na sobie jego spojrzenie.
Całą lekcję polskiego spędziłam będąc myślami setki kilometrów
od szkoły. Próbowałam rozgryźć jak to możliwe, że jedna osoba może mieć na mnie taki wpływ. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Na samą myśl, że mam się z nim spotkać czułam skurcz w żołądku. Najgorsze było to, że spędziłam z nim mniej niż trzy minuty, a doprowadził mnie do takiego stanu, że skupienie się na lekcjach, to wysiłek, który zaczął mnie przerastać. Czułam się tak po raz pierwszy w życiu.
 Dzwonek na przerwę okazał się błogosławieństwem. Ucieszyłam się na to, że moja koleżanka z ławki ma dzisiaj wizytę u lekarza, inaczej musiałabym jej wyjaśniać, dlaczego na przerwach nie jestem pod klasą. Nogi same zawiodły mnie pod mozaikę.
On już tam był. Wstał, gdy mnie zobaczył i tym prostym ruchem doprowadził moje serce do szaleństwa.
- Kim jesteś? – Pytanie wyrwało mi się, gdy siadał obok mnie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?
Jego słowa, wahanie w głosie i świdrujące spojrzenie odebrały
mi oddech. Moje myśli po prostu uciekły. Nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa. Lekko skinęłam głową, wywołując jego słaby uśmiech.
- Ta bajka jest długa, a przerwa zbyt krótka – potarł dłonią kark. – Nie przychodź na następnej przerwie. Naucz się na kartkówkę. Spotkamy się na długiej pod szatniami, okej?
Opuścił dłoń i bezwiednie przykrył nią moją. Przeszył mnie dreszcz. Dostrzegłam na jego twarzy drobny zarost. Przeszło mi przez myśl, że to musiałoby być cudowne uczucie zanurzyć dłonie w jego włosach. Zadzwonił dzwonek, uczniowie mijali ławkę, jakby nas nie widzieli. A on wciąż czekał na moją odpowiedź.
- Przyjdę.
Lekcje minęły zbyt szybko. Mimo że próbowałam się uczyć na przerwie, sprawdzian nie poszedł mi najlepiej. Ważniejsze od rodzajów trzęsień ziemi czy typów wybrzeży okazało się rozstrzygnięcie tego, jak to możliwe, że on w ogóle istnieje. I to, czy powinnam mu ufać. W prawdzie zaczęłam z nim rozmawiać dopiero dzisiaj rano, a mam wrażanie jakbym znała go od zawsze. Jakiś siódmy zmysł dawał mi niejasne znaki, że ten człowiek jest niebezpieczny. Ale świadomość, że działa na mnie tak, jak nikt inny, doprowadziła do tego, że po dzwonku zbiegałam jak szalona po schodach.
Adam już tam był. Uśmiechnął się do mnie i zabrał mi plecak. Położył go pod ścianą, gestem poprosił o zachowanie ciszy i dał znak żebym szła za nim. Tak po prostu wszedł do kantorka sprzątaczek. Rozejrzałam się, ale w środku było pusto. I wtedy w słabym świetle pomieszczenia zauważyłam schody. W dół.
W szkole na każdym piętrze wisi mapa. Ale mapy tego, co jest pod szkołą nigdzie nie widziałam.
Po kilku stopniach w dół zrobiło się ciemno. Zapaliłam latarkę
w telefonie. Schody były kamienne. Ściany też. A im niżej schodziłam – tym zimniej się robiło. Chłopak zatrzymał się, ściągnął bluzę i podał mi ją. Zaczekał, aż ją włożę i ruszył dalej.
Nagle schody się skończyły. Znajdowaliśmy się w jakimś tunelu. Otaczał mnie zimny kamień i złowroga cisza. Coraz mniej mi się to podobało
i gdyby nie powadził mnie ten blondyn, z pewnością już by mnie tu nie było. Adam zwolnił, a ja zauważyłam światło na końcu korytarza. Zgasiłam latarkę. Nim się zorientowałam znalazłam się w wielkiej sali. I ogarnął mnie lęk.
Na środku pomieszczenia leżał idealnie biały szkielet zwierzęcia. Jego czaszka przypominała dużego dinozaura. Bardzo dużego dinozaura
o bardzo długim pysku. I dwóch rogach. Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Zdawał się lśnić, błyszczeć jakby własnym światłem. Za czaszką zauważyłam żebra i  dwie łapy, każda z nich była zakończona pazurami większymi od mojej głowy. Resztę szkieletu zasłaniały wielkie, zniszczone skrzydła.
- Czy to...
- Smok? - Dokończył za mnie Adam. - Tak, to smok. W średniowieczu, gdy zabicie go było dowodem odwagi, martwego stwora ukrywano
w jaskiniach, na których budowano świątynie. Natomiast w miejscu, gdzie odbył się pojedynek rycerza z potworem, odbywały się turnieje rycerskie. Stąd nazwa pobliskiego osiedla Turzyn.
- Co on ma wspólnego z tobą?
- Ona. To smoczyca - podszedł bliżej i mnie objął. - Miała jajo. Wiedziała, że ludzie będą chcieli je zniszczyć, więc rzuciła na nie zaklęcie. To, co znajdowało się w jaju zostanie wchłonięte w pierwszego człowieka, który znajdzie się w jego pobliżu. W ten sposób zapewniła swemu dziecku życie.
- Do czego zmierzasz?
Usłyszałam jakiś dźwięk. Ktoś się zbliżał.
- Musimy cię gdzieś ukryć - wyszeptał wpatrując się w coś poza mną. - Chodź.
Złapał mnie za rękę i poprowadził w głąb pomieszczenia. Tam dostrzegłam źródło światła. W miejscu, gdzie powinno być serce tego stwora, znajdowało się ognisko. A po bokach ścian ustawione były lustra, dzięki czemu było tu tak jasno.
- Dasz radę tam się schować? - Spytał przykucając przy jednym ze zwierciadeł.
Ściągnął T-shirt, położył na ziemi i spojrzał na mnie wyczekująco. Wcisnęłam się w szczelinę za lustrem, siadając na jego koszulce. Ku mojemu zdziwieniu było tam dość dużo miejsca. Nagle poczułam jego dłoń na ramieniu.
- Nie bój się, ze mną jesteś bezpieczna - Wyszeptał mi do ucha, sprawiając, że moje serce zaczęło bić o wiele za szybko - ale cokolwiek usłyszysz nie wyjdziesz stąd póki po ciebie nie przyjdę, rozumiesz? Nie wybaczę sobie, jeśli coś ci się stanie.
Rozbroił mnie. Pokiwałam głową w odpowiedzi, bo nie byłam w stanie nic powiedzieć. Uśmiechnął się i poczułam jego dłonie na policzkach. Jego usta dotknęły mojego czoła.
- Wrócę, obiecuję.
I zniknął, zostawiając mnie ze wspomnieniem jego zapachu. Chwilę później usłyszałam kobiecy krzyk. Jeden, drugi, trzeci, było ich tyle, że straciłam rachubę. Zdawały się dochodzić z każdej strony. A każdy z nich przyprawiał mnie o dreszcze. W powietrzu unosił się dziwnie duszący zapach. Przypominał prażoną kukurydzę.
Zatkałam uszy, ale to nie przyniosło rezultatu. Usłyszałam go. Ten głos rozpoznałabym wszędzie. Pozwoliłam sobie wyjrzeć zza ramy lustra.
Pomiędzy żebrami smoka, dookoła ogniska stały trzy kobiety, oczy miały zamknięte, a z ich ust wydobywały się wręcz nieludzkie dźwięki. Otoczony gryzącym dymem, tuż przed ogniem klęczał Adam. Znów krzyknął, zacisnął pięści i w amoku uderzył głową o podłogę. Jego napięte mięśnie zdawały się lśnić srebrem. Nagle odrzucił głowę do tyłu, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Jego skóra błyszczała jak aluminium. Kobiety krzyczały jeszcze głośniej.
Schowałam się, nie chcąc dłużej patrzeć na to, co się działo pod smoczym szkieletem. Czekałam, a głosy powoli cichły, światło zaczęło przygasać. W całkowitej ciemności usłyszałam oddalające się kroki. Gdy zapanowała cisza włączyłam latarkę, podniosłam koszulkę chłopaka
i opuściłam moją kryjówkę.
W powietrzu wciąż unosił się zapach popcornu. Poświeciłam dookoła, światło odbiło się od luster i oświetlając ciało leżące między żebrami smoka. Ruszyłam biegiem.
Oddychał, lecz był to oddech nierówny i krótki. Ciało miał rozpalone. Przyklęknęłam i ułożyłam sobie jego głowę na kolanach, próbując pojąć, po co wpakował się w coś takiego. Nagle zrozumiałam, skąd znam te kobiety. Szatniarki. Tylko, dlaczego odbywają rytuały w znajdującej się pod szkołą jaskini ze szkieletem smoka, kopcąc dookoła prażoną kukurydzą? Nie uwierzyłabym nikomu, gdybym nie widziała tego na własne oczy. Chociaż to miało sens, bo kilka razy w tygodniu było można wyczuć w szkole zapach popcornu. Zdumiewające.
Nagły dotyk rozproszył moje myśli. Adam wpatrywał się we mnie ze słabym uśmiechem. Policzki zapłonęły mi rumieńcem, gdy zdałam sobie sprawę, że bawię się włosami półnagiego chłopaka, z którym pierwszy raz zamieniłam słowa dzisiaj rano. I problem był w tym, że najwyraźniej jestem w nim zakochana. Po uszy. Po raz pierwszy w życiu. A to, że leżymy pod namiotem ze smoczych kości to zupełnie inna sprawa.
- Przerażasz mnie – wyszeptałam.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Chciałam się podnieść i oddać mu bluzę, ale jego dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku w niemej prośbie bym jeszcze przez chwilę siedziała. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie wiem, co począć z rękoma. Chyba to zauważył, bo złapał mnie za rękę i położył na swojej piersi. Moje serce szaleńczo galopowało, lecz gdy poczułam jego bicie nagle się uspokoiło.
- Tam przy końcu ogona – odezwał się cicho, z wyraźnym trudem – są schody. Pomogłabyś mi do nich dojść?
Pomogłam mu usiąść, a po chwili wstać. Oparł się na mnie i tak powoli szliśmy – on z ramieniem na mojej szyi, ja podtrzymująca go jedną ręką, a drugą ściskając jego koszulkę i oświetlając drogę. Miał rację, mówiąc, że na końcu szkieletu znajdziemy schody. Powoli zaczęliśmy wspinaczkę, robiąc częste przerwy. Podczas jednej z nich udało mi się go przekonać, żeby założył ubranie. Problem żeby nie błądzić wzrokiem po jego ciele, został niestety zażegnany.
Na szczycie schodów okazało się, że znaleźliśmy się w pomieszczeniu węższym niż szkolne korytarze. Było tam kilka krzeseł i szafek, kuchenka oraz łóżko. Gdy pomagałam mu się na nim ułożyć, drzwi na końcu pomieszczenia otworzyły się.
- Jesteś dziś wcześniej niż zwykle, Adamie – powiedział wyciągając z szafki jakąś buteleczkę.
Odźwierny? Nie mogłam w to uwierzyć. On będący w zmowie z tamtymi kobietami? Minął mnie i podał Adamowi jakiś fioletowy płyn. Ten wypił go, uśmiechnął się do mnie i oparł głowę na moich kolanach.
- Jesteś Matylda, prawda? Z klasy geograficznej?
- Tak. A pan jest odźwiernym? Pan Edward? Przepraszam, ale muszę się upewnić, wie pan trochę dzisiaj widziałam.
- Tak, chociaż przejąłem po ojcu zamiłowanie do chemii i ziół – potrząsnął buteleczką, którą zabrał Adamowi. – Oficjalnie odźwierny,
a nieoficjalnie druid... Mogę spytać, co już wiesz?
- Podejrzewam, że ten tu – wskazałam na śpiącego na moich kolanach blondyna – jest potomkiem smoczycy, której szkielet znajduje się pod szkołą. Szatniarki odbywają jakieś rytuały, żeby utrzymać go w ludzkim ciele… tylko nie wiem, dlaczego to robią i jak to możliwe, ze on żyje już tysiące lat, a wygląda na dziewiętnaście. I nie mam pojęcia jak jest pana w tym rola.
- Bystra jesteś – skomentował to. – Te panie odprawiają ten rytuał trzy razy dziennie. Ja jestem tu po to, żeby mu pomóc po nich dojść do siebie. To bestia, ziejąca ogniem, która zabiłaby nas wszystkich by pomścić swoją matkę, ale taka siła nie może się zmarnować, więc jest tu, bo wolimy wykorzystać go w razie zagrożenia... Dzięki jego matce mamy coś, dzięki czemu on nie jest w stanie stąd odejść na dłużej niż kilka godzin. Inaczej potwór będzie zjadał go od wewnątrz… A jego ciało nie ma kilku tysięcy lat. Co trzy lata, pierwszego września przychodzi do mnie chłopak
o imieniu Adam. Po prostu przekraczając próg szkoły duch smoka wnika
w niego i żyje przez trzy lata. Po tym czasie opuszcza go i znajduje nowe mieszkanie, a ten nieszczęśnik żyje dalej nie mając żadnych wspomnień
z liceum. I jak daleko sięgnę pamięcią nie zdarzyło się, by nosiciel smoka spotykał się z płcią przeciwną.
- Trzymacie go tutaj wbrew jego woli?! – Moje dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści.
- Bierzemy pod uwagę większe dobro – odparł. – Jego gniew
i pragnienie zemsty przyniosłoby wiele ofiar. Smoki są długowieczne, lecz nie nieśmiertelne i są w stanie przez całe życie żywić urazę. Nikt do końca nie wie, do czego tak naprawdę są zdolne… podobno istnieje legenda, że są w stanie przetrwać śmierć, lecz nie wiem, o czym dokładnie mówi, bo ta opowieść jest znana jedynie tym gadom.
- Są inne? Poza Adamem, są jeszcze inne smoki?
- Słyszałem kiedyś, że jest ich ponad sto na całym świecie. Podobno na Islandii jest kilka i gdzieś w amazońskiej puszczy, lecz to mogą być jedynie plotki.
Oparłam głowę o ścianę i przymknęłam oczy. Miałam już dość tych wszystkich opowieści na dziś. Trzymano go tu pod przymusem. Nie miał wyjścia, nie mógł uciec. Musiał zgadzać się na te rytuały, by żyć. Był niewolnikiem, narzędziem, które trzymano w pogotowiu w razie ataku, który miał nigdy nie nadejść. Przesunęłam dłonią po jego włosach
i zapragnęłam, dla niego wolności. Coś mi mówiło, że wiem gdzie jej szukać.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, ze Adam wpatruje się we mnie. Po raz pierwszy widziałam go tak blisko. Jego oczy były szare z odrobiną błękitu
i zieleni, a nawet żółci i brązu. Nigdy takich nie widziałam. Po osiemnastu latach życia zapomniałam jak się oddycha. Tonęłam w tym spojrzeniu. Rozpadałam się na kawałki. Założył mi kosmyk włosów za ucho, doprowadzając tym jednym gestem moje serce do szaleństwa. Dam ci wolność - pomyślałam.
Adam się podniósł. Spojrzałam na zegarek - piąta lekcja lada moment się skończy.
- Wszystko w porządku? – Zapytał obejmując mnie.
- Pytasz o moją reakcję na wiadomość, że jesteś smokiem? Radzę sobie. Za to widziałam ciebie zwijającego się z bólu.
- Idzie się przyzwyczaić – uśmiechnął się, chcąc mnie uspokoić, ale wywołało to zgoła przeciwny skutek. – Idź wziąć swój plecak. Ja tu jeszcze posiedzę, ale ty musisz już iść. Na następnej lekcji mamy jakieś spotkanie na auli, podobno cała szkoła ma tam być. Spotkajmy się tam, zgoda?
Szukał akceptacji i zrozumienia na mojej twarzy. Niechętnie puścił moją dłoń, gdy wstałam.
- Ma być cała szkoła, jak ja cię znajdę?
- Mała – rzucił – to ja cię znajdę.
Jego uśmiech mnie zabijał. Umierałam. Jego wzrok doprowadzał mnie do szaleństwa. Żyłam.
Nie miałam zbyt wiele czasu i nie wiedziałam, co robić. Nie miałam ochoty odtwarzać tego, co widziałam, więc skupiłam się na tym, co poczułam w kantorku u woźnego. To przeczucie, że wiem, co zrobić, jak pomóc mu odnaleźć wolność. Dzwonek znów zatrząsnął murami szkoły, korytarz zapełnił się uczniami, a ja ocknęłam się na ławce pod mozaiką. Sama. Spojrzałam na srebrną płytkę. Widziałam już dzisiaj ten kolor.
W podziemiach szkoły. Skóra Adama lśniła srebrem w czasie rytuału. Idealnie tym odcieniem. Odźwierny powiedział, że jest w szkole cos, co nie pozwala chłopakowi wyjść na zbyt długi czas z budynku. Wtedy zrozumiałam, że nie mówił o szkielecie jego matki. Tylko o tym srebrnym trójkącie w mozaice. O smoczej łusce. Nim się zorientowałam dzwonek zadzwonił ponownie. Odczekałam chwilę, aż korytarze zrobią się puste. Wszyscy poszli na aulę. Ja też powinnam tam być. Ale najpierw…
Wyciągnęłam cyrkiel i przysunęłam ławkę pod samą mozaikę. Stanęłam na niej, a potem na parapecie, żeby być wyżej. Wyciągnęłam rękę
i starając się nie stracić równowagi podważyłam cyrklem wystający kawałek srebra. Odpadł, gdy go dotknęłam i spadł mi prosto na otwartą dłoń. Zeskoczyłam z parapetu i schowałam cyrkiel, przestawiłam ławkę na miejsce i…
Szkołą wstrząsnął ryk. Mury budynku zadrżały jakby miały się rozpaść.
A potem nastąpiła głucha cisza.
I krzyki ludzi zbiegających z drugiego piętra. W powietrzu unosił się zapach paniki. Zobaczyłam odźwiernego, który otwierał drzwi od szkoły,
a potem rozbijał jakieś fiolki na podłodze przed wejściem.
Pierwsi uczniowie biegli obok mnie. Ścisnęłam łuskę w dłoni i ruszyłam pod prąd.
Kolejny ryk. Potężniejszy niż poprzedni.
Dotarłam na drugie piętro. Tłum gęstniał. Nie wiem, jakim cudem udało mi się przecisnąć przez drzwi prowadzące na aulę. Przycisnęłam się do filara, żeby ludzie nie pociągnęli mnie za sobą. Gdy zrobiło się trochę więcej miejsca, spojrzałam w głąb sali, a tam po środku porozrzucanych krzeseł stał on.
Chude, zakończone ostrymi pazurami, nogi podtrzymywały masywne, okryte srebrnymi łuskami cielsko, odrzuciło długą głowę do tyłu i zaryczało próbując jednocześnie rozłożyć skrzydła. Jego ogon zamiatał podłogę, rzucając wszystko, co stanęło na jego drodze o ściany. Zaryczał ponownie i przeraziłam się, że lada moment sufit poleci nam na głowy.
Nagle jego długa szyja odwróciła się w kierunku uciekających ludzi, głowa pochyliła się, a stwór rozwarł szczęki ukazując śnieżnobiałe kły.
Z jego paszczy wysunął się rozdwojony język i jak wąż zasmakował powietrza. Dostrzegłam jak z jego nozdrzy ulatuje chmura dymu. I wtedy zrozumiała, dlaczego tam na dole ten chłopak był tak gorący. Ten gad za chwilę będzie ziać. Skoczyłam do przodu i uniosłam obie dłonie ku górze.
- NIE!
Smok odwrócił się w moją stronę. Poczułam na sobie świdrujące spojrzenie pionowych źrenic gada i stałam jak zaczarowana. Nie mogłam się poruszyć. Te oczy o tylu kolorach przyglądały mi się z ciekawością. Fascynowały mnie. Nagle srebrna głowa znalazła się na wysokości mojej głowy. Wyciągnęłam dłoń i urzeczona dotknęłam smoka. Łuski miał chłodne, jak ta, którą zabrałam z mozaiki.
- Adam, oni nie mają z tym nic wspólnego – wyszeptałam, przesuwając łuską po pysku gada. – Adam, wszystko jest w porządku. Znalazłeś mnie. Teraz wróć do mnie. Narobiłeś trochę strachu, wiesz? I bałaganu. Musimy tu posprzątać. Wróć do mnie, Adam. Tu jestem. Jestem…
Nie przestając mówić przesunęłam dłońmi po rogach kończących czaszkę i sunęłam dalej wzdłuż jego szyi i nóg. Na prawym barku brakowało srebrnej łuski, przyłożyłam dłoń do tego miejsca i oparłam głowę o pierś stworzenia. Przymknęłam oczy.
Nagle poczułam obejmujące mnie silne ramiona. Nie otworzyłam oczu, wciąż mówiąc, czekałam jeszcze chwile.
- Już wystarczy – wyszeptał znajomy głos. – Jestem. Wróciłem, maleńka.
Otworzyłam oczy. Obejmował mnie najprzystojniejszy człowiek, jakiego ta ziemia kiedykolwiek zrodziła. Zniewalający uśmiech, te oczy, których koloru nie byłam nawet w stanie określić i jego blond przydługie, przeczące prawu grawitacji włosy – wszystko to doprowadzało mnie do szaleństwa. Tak po prostu stał przede mną i wtedy zrozumiałam, że nazwanie go facetem czy nawet chłopakiem, jest, co najmniej niestosowne, jak nie ubliżające względem niego. On był mężczyzną. Takim prawdziwym. Z krwi i kości.
- Chodź – powiedziałam, łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę wyjścia – pokażę ci miasto.
Minęliśmy zdumionego pana Edwarda z probówkami w rękach. Chwilę później schodziliśmy po schodach pustej szkoły. Gdy byliśmy koło wejścia, Adam zostawił mnie na chwilę i wskoczył do kantorka odźwiernego i zabrał kilka kluczy. Wyszliśmy na ulicę. I tak, przez kilka godzin, spacerowaliśmy po mieście. Odwiedziliśmy kilka kawiarni, sklepów, księgarni, byliśmy
w kinie. On mówił niemalże bez przerwy, ale zawsze z sensem, uważnie wysłuchując moich odpowiedzi, anegdot i historii. Zabawiał mnie rozmową tak, że zakochałam się w jego głosie, w tym jak w kawiarni zabrał mój płaszcz, w jego gestykulacji. W tym jak po mojej rozmowie z mamą, że zostanę na noc u koleżanki, przepraszał mnie, ze ją usłyszał. Był styczeń, a ja nie czułam zimna. Było mi ciepło, wręcz gorąco. Zapadł zmrok, a ja, mając go obok, czułam się po prostu bezpieczna. Jak nigdy wcześniej. Jego obecność wystarczała mi by przenosić góry, byleby tylko nigdy się to nie zmieniło.
Nim się zorientowałam, wróciliśmy pod szkołę. Nagle Adam wyprzedził mnie, wyciągnął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.
- Teraz pozwól, że ja coś ci pokażę – powiedział przepuszczając mnie.
Poprowadził mnie schodami na najwyższe piętro. Tam znów wydobył z kieszeni klucze i otworzył kratę prowadzącą na strych. Wspięłam się za nim po schodach, ale kiedy chciałam wyciągnąć latarkę, powstrzymał mnie. Po prostu mi zaufaj – rozległ się cichy szept w mojej głowie. Wziął mnie za rękę i poprowadził w ciemność. Dostrzegłam jakieś okna u góry, ale te w noc nie dawały ani odrobiny światła. Poczułam, ze przede mną są stopnie. Krok za krokiem dałam mu się prowadzić. Nagle poczułam zimne powietrze. Byliśmy na dachu.
Adam wodził wzrokiem po niebie. Wielki, srebrny księżyc i miliony gwiazd unosiły się nad naszymi głowami, a miasto w dole cicho szumiało. Mimo tego cudownego czasu, jaki spędziliśmy razem, nie miałam wątpliwości, co do jednego – on nie należy do tego świata.
- Przemień się. Przybież swoją prawdziwą postać.
- Nie wiem jak – odparł, zdumiony moją prośbą.
- Wiesz – powiedziałam podając mu trójkąt – tylko postaraj się proszę, nie hałasować.
Uśmiechnął się i nie spuszczając ze mnie wzroku, cofnął się kilka kroków i przycisnął łuskę do piersi. Na moich oczach zaczął rosnąć, a jego skóra lśnić żywym srebrem. Szyja i nogi wydłużyły się, ubranie zaczęło znikać. Opadł na cztery nogi, jego barki poszerzały się, głowa wydłużyła, oczy się przemieściły. Nagle, nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się ogon, a z boków wyrosły skrzydła. Rósł w zastraszającym tempie. Przerósł konia, ułamek sekundy później był większy od słonia. Zsunął się niżej i zaparł łapami, aby nie spaść. Posypały się dachówki. Niespełna dwie minuty po tym przed moimi oczami stał srebrny smok, o wiele większy niż szkoła. Nagle potężny pysk nachylił się w moim kierunku.
- Boisz się mnie? – Ciepły oddech mnie otulił.
- Powinnam?
- Ludzie twierdzą, że jestem potworem.
- A o mnie mówią, że do niczego się nie nadaję.
- Mylą się – odparł kręcąc głową.
- Też tak sądzę.
Wtedy poczułam, że obejmuje mnie wielka łapa i nagle wylądowałam między srebrnymi skrzydłami. Wsunęłam pod nie nogi i złapałam małe wypustki na jego szyi. Pokażę ci mój świat – rozległ się ciepły głos w mojej głowie. Poczułam jak napina mięśnie i jednym machnięciem skrzydeł uniósł nas w stronę księżyca i gwiazd. Dziś niebo należy do nas, Matyldo. Skrzydła uderzały miarowo unosząc nas ponad miastem. Zimny wiatr rozwiewał moje włosy, ale ciepłe ciało pode mną nie dało mi zmarznąć. Powoli rozkoszując się lotem smok zawrócił i teraz lecieliśmy na wschód, ku Odrze. Gdy Adam rozprostował skrzydła, łącząc niemalże brzegi rzeki, zobaczyłam jego srebrne odbicie w wodzie. Chwilę później wzniósł się wyżej, dużo wyżej, tak, że zobaczyłam księżyc odbijający się w nieruchomej, tej nocy, tafli Bałtyku. Znów zawrócił i ze śmiechem w mojej głowie, zanurkował. Wyrównał lot gdzieś nad placem Zwycięstwa i zrzucając kilka dachówek, wylądował na szkole.
- Jesteś niesamowity – powiedziałam zeskakując z jego grzbietu.
- Ty również – odparł głęboki wibrujący głos. – Mogę tu zostać, Matyldo. Mogę przybrać ludzką postać i żyć obok ciebie. Albo zabrać cię stąd, dokąd tylko zechcesz.
- Dlaczego?
- Zakochałem się w tobie.
- Podobno nie jesteś zdolny do ludzkich uczuć.
- Zbyt długo żyłem w ludzkiej skórze, by nie mieć uczuć – smoczy pysk zbliżył się do mnie. - A wierz mi, że ciężko jest nic do ciebie nie czuć.
- Musisz odejść, Adamie. Musisz znaleźć swoje miejsce na tej ziemi. Swój dom.
- Ty jesteś moim domem.
- Naprawdę tego chcesz?
- Nie okłamałbym cię, nawet gdybym umiał.
- Zróbmy tak - powiedziałam siadając. Smok owinął swoją szyję dookoła mnie, kładąc łeb tuż przed moimi nogami. - Odejdź stąd, znajdź inne istoty podobne do ciebie, znajdź miejsce gdzie byś chciał żyć. Wróć za rok po tym jak napiszę maturę, albo wcześniej. Wtedy po maturze, będziesz mógł mnie zabrać, dokąd tylko zechcesz. Tylko odezwij się czasami. Daj znać gdzie jesteś i jak się miewasz. I czy masz zamiar wrócić, do kogoś takiego jak ja.
Adam podniósł się rozłożył skrzydła i okrył nas nimi. W całkowitej ciemności poczułam jego oddech i nagle przestałam się bać. Świadomość, że poznałam kogoś takiego jak on dodała mi odwagi.
Wyciągnij dłoń. Wykonałam polecenie i poczułam, że upada na nią chłodny trójkąt.
- To moja łuska - uprzedził moje pytanie. - Miej ją zawsze przy sobie. A ja gdziekolwiek będziesz, odnajdę cię.
Wycofał się. Rozłożył skrzydła i spojrzał na mnie po raz ostatni. Wrócę, maleńka, wrócę do ciebie. Do domu. Obiecuję. Adam skłonił się lekko.
Nocne powietrze rozdarł ryk srebrnego smoka. Stwór z gracją odbił się od dachu liceum Janiny Szczerskiej i poszybował na północ.
***
- Więc mówił, że już nigdy nie powróci? - Dopytywał się odźwierny.
- Tak, mimo że mnie kochał, powiedział, że nie chce tu wracać - kłamałam jak z nut.
- On cię nie kochał. Tacy jak on nie są w stanie kochać.
- Zależało mu na mnie.
- Tak, zależało mu na twoim życiu, bo zdobywając ciebie zdobywał nieśmiertelność. - Zrobił łyk herbaty. - Odszedł, ponieważ zrozumiał, że tak naprawdę ona nie istnieje. Nie ma nieśmiertelności, nigdy jej nie było. To tylko bajka. Tak jak wasz związek.
Uśmiechnęłam się. Przesunęłam dłonią po wisiorku. Srebrna płytka była cudownie chłodna, lśniąca jak on, gdy znikał na rozgwieżdżonym niebie.
- Pan mi nie uwierzy... ale ja wiem. - Spojrzałam mu prosto w oczy na podkreślenie tych słów. - Właśnie wtedy, w środku nocy, gdy uderzenia jego srebrnych skrzydeł oddalały nas od szkoły, właśnie wtedy... byliśmy nieśmiertelni.

Praca napisana na konkurs szkolny 28/05/2016
Temat: Fantasty, romans, horror lub science-fiction w naszej szkole

sobota, 21 września 2013

Avalon - r. 21

Rozdział 21

- Lordowie - powiedziała Greit dwa lata po owej, pamiętnej karze - mam wam coś do powiedzenia.
- My również...
- Czy coś zagraża Avalonowi? - spytała Greit.
- Nie - odparł lord Magnus - to opowieść.
Skinęli głowami zasiadając na krzesłach, a lord Bell westchnął cicho i rozpoczął opowieść:
- Aladarze, wiedz, że te słowa nie są proste - szepnął spoglądając na regały pełne książek - twoja babcia Megan, spotkała elfa który ją kochał. Lecz ona go nie miłowała i wyszła za niego z litości. Zgwałcił ją, a ona go tej samej nocy zabiła. Gdy następnego dnia pobrała się z Aiffem nie wiedziała że jest w ciąży. Po wielu miesiącach i długich modlitwach Lew w swej łasce zgodził się jej pomóc, wprowadzając w jej łono własne nasienie. Tak narodził się Jahwal i twój ojciec Nicolas.
- Więc mój ojciec jest synem Wielkiego Lwa... - wyszeptał z niedowierzaniem.
- Tak... lecz to nie koniec - odparł lord Marius - gdy zmarł Aiffen, Jahwal otrzymał część królestwa a wraz z nim odszedł lord Hinnis, ja natomiast zająłem jego miejsce. Nicolas jako starszy z braci zasiadł na tronie. Po kilku szczęśliwych wiekach przybył na Avalon elf z Festii. Pozwolono mu stanąć przed twym ojcem. Mówił że z ,,tamtego podłego kraju pomogło mu się wydostać stworzenie które tu widział'', okazało się, że przebywał na Avalonie w snach i wskazał na Wielkiego Lwa. Nie mieliśmy wtedy wątpliwości że to potomek lorda Hinnisa. Jako niewierny mieszkał razem z innymi elfami.
- Pamiętam ów dzień w którym tu przyszedł - odezwał się lord Bell - mówiąc że z łaski Lwa narodzi mu się córka, która ma być mu poświęcona. Narodziła się i żyje do dziś. O tobie mówię Greit.
Na te słowa królowa wstała od stołu i z niezrozumiałym, pustym wzrokiem cofała się ku drzwiom.
- Ja.. - jej głos drżał ze strachu - Ja... ja nie powinnam... nie jestem godna nosić twego dziedzica. Dziedziczki.
- Greitsien... - wyszeptał Aladar idąc w jej stronę - Greitsien.... Najmilsza....
Podniósł ją z pokłonu i pocałował. Nie odpowiedziała. Zrobił to po raz kolejny, a ona wciąż nie reagowała. Pozwalała mu aby czynił z jej ciałem co chciał. Nie sprzeciwiała się, ani nie patrzała w oczy.
- Mój Panie - rzekła - ja... jeżeli pragniesz ja usunę to dziecię. Wystarczy tylko słowo. Zrozumiem jeżeli wygonisz mnie poza próg pałacu i mnie zostawisz na pastwę losu...
Spojrzał na nią z miłością, mając nadzieję że złagodzi jej ból i strach. Najdelikatniej jak umiał wytarł wierzchem dłoni łzy spływające po jej policzku.
- Greitsien - rzekł czule - a czy ty tego chcesz?
Przełknęła ślinę.
- Nie
- Ja również - wyszeptał, pocałował ją i przytulił - Greitsien, nigdy cię nie opuszczę. Nigdy nie zostaniesz sama, obiecuję.
Objął ją i kołysał w ramionach, czekając aż przestanie drżeć. Westchnął cicho wdychając jej zapach, świadom, że przez tę decyzję może ją stracić na zawsze.


 ...twoja babcia Megan...


wtorek, 27 sierpnia 2013

Avalon - r. 20

Rozdział 20

Następnego dnia gdy byli w sali tronowej zjawiła się elfijka wraz z córką. Kiedy powstały z pokłonu Aladar z ulgą rozpoznał w starszej córkę lorda.
- Chwała Wam, o władcy mej ojczyzny! - powitała ich - mój królu, oto ja Eponi przybywam w twe progi by wypełnić obietnicę krwi którą złożyłam Ci w Festii, by poświęcić mą córkę temu który Stoi Na Straży Niewinnych.
Aladar podniósł się z tronu, podał dłoń swej królowej i udał się na dziedziniec, ku najwspanialszemu pomnikowi Lwa na Avalonie. Miał potężne, rozłożone skrzydła, grzywę ze lśniącego złota, a dokoła niego znajdowały się cztery ołtarze żywiołów. Ołtarzem wody była wielka misa wypełniona owym płynem po brzegi, a ognia był wielki znicz z Wiecznym Ogniem. W ołtarzu powietrza była wielka dziura niczym studnia bez dna, natomiast ołtarz ziemi był podestem na którym rosło Drzewo Życia - gdy jego pierwszy liść pożółkł zaczynała się tristitia, kiedy wszystkie opadły swój początek miała somnium, pierwszy kwiat zwiastował spere, a gdy pierwszy dojrzały owoc spadł na ziemię rozpoczynała się calor.
- Niechaj będzie chwała Wielkiemu Skrzydlatemu Lwu, opiekunowi sprawiedliwych i niewinnych, stworzycielowi i niszczycielowi! - rzekła Eponi padając na kolana - w Jego imię ja, Eponi lordowska córka, wedle obietnicy krwi poświęcam swe dziecię, Cosette zrodzoną wbrew świętym prawom, Najwyższemu. Proszę, niechaj Najwspanialszy natchnie ją swym świętym duchem i przyjmie jako swe dziecię.
Cosette rozpoczęła rytuał. Zbliżyła się do ołtarza wody i zanurzyła się w tej nieskazitelnie czystej wodzie. Następnie bez strachu, pokładając jedynie nadzieję w Lwie, włożyła dłoń w Wieczny Ogień. Później zawisła w przestworzach nad ołtarzem powietrza, a pod wpływem jej dotyku zakwitło Drzewo Życia. Gdy to wszystko się wydarzyło, uklękła przed obliczem swego Pana i ujrzała jego potęgę. Oto na jej oczach posąg poruszył się, rozłożył skrzydła i zaryczał tak, że elfijce dreszcz przebiegł po plecach. Nie bała się tego głosu, on ją radował, budził do życia.
Kiedy uniosła wzrok posąg trwał tak jak dawniej. Można było powiedzieć, że dookoła nic się nie zmieniło. Nic prócz owej dziewczynki klęczącej przed złotym Lwem niemalże dwa razy większej od niej, bo ta dziewczynka poznała najświętsze prawo które na zawsze odmieniło jej życie.

w Wieczny Ogień

czwartek, 1 sierpnia 2013

Avalon - r. 19

Rozdział 19
Złote promienie słońca oświetliły dwoje śpiących elfów. Greit usiadła wysunęła się z objęć Aladara i wyszeptała cicho.
- Śpij, najdroższy, niech świt cię nie zbudzi.
Podniosła się by zmienić strój. Gdy wróciła w białej sukni przeplatanej złotymi nićmi zauważyła, że łóżko jest puste. Jej serce zlękło się, że to było tylko pragnienie, uciążliwa tęsknota która wywołała tak realną wizję.
Nagle ktoś oparł jej dłonie na ramionach. Z trudem stłumiła krzyk przerażenia. Odwróciła się powoli i spojrzała w błękitne oczy mężczyzny stojącego za nią. Dotknął jej policzka tak delikatnie jak głaska się spłoszonego gołębia.
- Nie musisz się mnie obawiać - szepnął gdy wtuliła się w jego ramiona - Greitsien, zawsze będę przy tobie... Chodźmy, lordowie nas wyczekują. Po śniadaniu wszystko ci opowiem, masz na to moje słowo.
Westchnęła cicho i oderwała się od jego piersi, nie puszczając jego dłoni. Uśmiechnął się do niej wprowadzając na arkady. Powiódł ją spokojnym krokiem ku schodom na niższe piętro i zeszli po nich w kierunku jadalni. Lordowie dostrzegając Aladara z ulgą skinęli głowami.
- Dziękuję moi drodzy nauczyciele - rzekł do nich - wdzięczny jestem za dotrzymanie danego słowa.
Ci powtórnie skinęli głowami i bez słowa otworzyli drzwi. Władcy podążyli przed siebie ku nastawionemu stołowi. Pobłogosławili i zjedli zaskakująco dużą porcję w zadziwiająco krótkim czasie. Gdy skończyli zamiast do sali tronowej udali się do biblioteki, by Aladar mógł wyjawić swej żonie wydarzenia wczorajszego dnia.
- Zbudziłem się o północy i wierz mi najdroższa, opuściłem cię niechętnie - rzekł patrząc jej w czarne oczy - wiedząc, że będziesz bezpieczna w pałacu, wyruszyłem do pustelni na wschodnich wzgórzach. Dotarłem tam o świcie i z trudem powstrzymywałem się by nie wrócić do ciebie. Każda godzina bez ciebie, każdy posiłek sprawiały, że ból w sercu narastał, a słońce traciło blask. Moje oczy w niepokoju rozglądały się za twym wzrokiem, a dłonie poszukiwały tych smukłych palców. Tęskniłem za tobą, wiedząc, że ty, najmilsza cierpisz o wiele bardziej...
- Po coś mnie miły tak mocno pokochał? - spytała cicho.
- Greitsien, radości mego serca, kocham cię od owego pamiętnego dnia, gdy ujrzałem cię po raz pierwszy. Lecz po co? Gdyż jam jest niczym ptak, a ty jak wolność, przestrzeń która pozwala mi rozwinąć skrzydła. - ucałował wnętrze jej dłoni i spytał - A jak minął twój dzień, Greitsien?
- To bolało Aladarze, bolało mocniej niż jesteś w stanie pojąć... Nie - wyprzedziła jego pytanie - nie ja nie skarżę się. Gdyż wiem, wiem, że to była moja kara i na nią zasłużyłam...
- Nie, Greitsien - odparł - nikt nie zasłużył na takie cierpienie. Wczorajszego dnia dręczyło mnie jedno pytanie: czy wciąż mnie miłujesz i jak to sakrum się w tobie zrodziło?
- Och, Aladarze, ja... ja NIGDY nie przestanę cię kochać, a co do historii tego uczucia które nas łączy, ja zawsze należałam do ciebie. Gdy cię ujrzałam po raz pierwszy jeszcze nieświadoma kim jesteś ofiarowałam ci me serce. Kiedy dotrzymałeś obietnicy i odnalazłeś mnie w Festii oddałam ci mą duszę. A gdy złożyliśmy śluby ofiarowałam ci me ciało. Ja nieodwracalnie należę do ciebie.
Aladar podszedł do niej i odsunął krzesło tak, aby mogła wstać. Gdy się podniosła objął ją i delikatnie kołysał w ramionach. Włożył dłonie w jej włosy, a ona uniosła głowę i wyszeptała:
- Godziłabym się, nie widzieć na niebie gwiazd ani słońca, nie widzieć błękitu dnia i mroku nocy, lecz tylko w każdej chwili widzieć Ciebie, w twe oczy patrzeć od świtu do zmroku.
Uśmiechnął się i ucałował ją. W tym chwilowym dotyku powiedział jej więcej niż zdołałby wyrazić słowami.

...spojrzała w błękitne oczy mężczyzny stojącego za nią...


czwartek, 25 lipca 2013

Avalon - r. 18

Rozdział 18
Pierwsze promienie tristickiego słońca zbudziły królową. Wciąż śpiąc przekręciła się na drugi bok, dłonią szukając Aladara. Poderwała się nagle trafiając na kraniec łoża. Otworzyła oczy i analizując każdy szczegół rozejrzała się po pokoju. Był pusty.
Z lekkim strachem przebrała się i samotnie ruszyła w kierunku jadalni. Po drodze spojrzała na dziedziniec. Świt malował na złoto tamtejsze liście drzew i krzewów. Gdyby miała u boku swego męża to zapewne rozmyślałaby nad urodą tristitii - tej trwającej 30 dni, złotej i deszczowej porze roku.
- Lordowie widzieliście Aladara? - spytała Greit widząc swych nauczycieli.
Podnieśli głowy na dźwięk jej głosu i opuścili je bez słowa. Po chwili otworzyli drzwi, ukazując przykryty różnymi potrawami stół. Greit zasiadła przy nim niepewnie, nie spuszczając wzroku z lordów. Pobłogosławiła jedzenie, w duchu prosząc Lwa by pojawiał się tam Aladar. Niestety nie została wysłuchana.
Starała się zachować czystość umysłu by móc rozważnie myśleć, choć przychodziło jej to z nie małym trudem. Dla niej słońce straciło blask, a świat okrył cień szarości. Nie umiała się śmiać, jak też nie chciała płakać, a jej oczy w popłochu poszukiwały ukochanego błękitu.
Gdy nastała przerwa Greit udała się do północnego skrzydła pałacu by jak co dzień trenować z lordem Bellem. Czekał na nią polerując swój miecz. Dobyła swego, a on pozdrowiwszy ją nieoczekiwanie zaatakował. Odparowała cios, szykując się do obrony. Starszy elf wyskoczył w powietrze i uniósł ostrze ku górze. Greit uskoczyła, lecz miecz wypadł jej z dłoni. Uniosła ręce ku górze pokazując, że nie jest zdolna do walki.
- Greit co się dzieje? - spytał - nigdy nie udało mi się wyrzucić rękojeści z twej dłoni. Możesz mi powiedzieć o wszystkim.
Królowa podniosła się, złapała miecz i włożyła go do pochwy.
- Lordzie - rzekła siadając pod ścianą tej obszernej sali - gdzie jest Aladar? Dlaczego nie odpowiesz?... dobrze nie będę nalegać. Pytałeś co się stało. Otuż ja jestem jak kwiat, a Aladar niczym życiodajna woda, niczym słońce które mnie ogrzewa. - spojrzała w jego fiołkowe oczy - Bez niego umieram.
Podniosła się i bez słowa opuściła tę salę z widokiem na wzgórza. Ciało krążyło bez celu po arkadach pałacu, a jej dusza wędrowała po świecie w poszukiwaniu Aladara. Błąkała się tak do kolacji. Na tym posiłku zjawiła się tylko na moment by przeprosić i poinformować, że nie jest głodna, po tych słowach wróciła do pokoju. Położyła się w łóżku i wtuliła głowę w jego poduszkę, wdychając zapach żywiołokłosu. Wybuchnęła łzami.
- Gdzie jesteś Aladarze? - szepnęła.
Łkała, wspominając jego dotyk, jego uśmiech. Jak wiele by oddała, by tylko móc ujrzeć tę piękną twarz, te błękitne oczy? Serce rwało jej się w piersi, sprawiając niewyobrażalny ból. Bez przerwy szeptała jego imię. Łzy spływały po jej policzkach, gdy zasypiała  wtulona w jego poduszkę.
Zbudziła się o zmierzchu. Podniosła się i opuściła sypialnię by znów krążyć niczym duch po korytarzach pałacu. Po zejściu z jednej z czterech wierz udała się na północny balkon. Stała tam zmęczona, głodna i zmarznięta bo noce stawały się coraz chłodniejsze.
Kiedy księżyc wyjrzał zza chmur dostrzegła na wzgórzach jakiś ruch. Wytężyła wzrok by lepiej dostrzec postać zmierzającą ku pałacowi. Gdy dosięgło ją światło pochodni przy wejściu, Greit wyszeptała tylko jedno słowo:
- Aladar – bez wahania przeskoczyła barierkę balkonu by jak najprędzej znaleźć się obok niego.
Król zatrzymał się i nie odrywając od niej błękitnego spojrzenia, a ona wpadła w jego silne ramiona. Objął ją cicho szepcząc jej imię. Załkała, lecz nie z bólu, a ze szczęścia. Przycisnął ją mocniej do swej piersi ciesząc się dotykiem jej skóry.
- Aladarze błagam nigdy więcej tego nie rób - szepnęła wdychając jego zapach.
- Greitsien, nie proś mnie więc bym cię ukarał - odparł muskając nosem jej zakrzywione ucho.
Westchnęła cicho, a on odsunął ją nieco, złapał jej dłoń, ucałował i poprowadził ku wejściu do pałacu. Greit przyjrzała mu się w jaśniejszym świetle pochodni. Miał zmęczone, podkrążone oczy i był ranny w wielu miejscach, lecz jego twarz błyszczała szczęściem.
Gdy znaleźli się w sypialni, ona ułożyła się wygodnie w jego silnych ramionach. Przymknęła oczy rozkoszując się otaczającym ją ciepłem. Ucałował delikatne jej czoło i wyciągnął jej zapach. Zasnęli razem nieświadomi, że za kilka wieków los znów zamierza ich rozdzielić.

Przycisnął ją mocniej do swej piersi...


środa, 24 lipca 2013

Avalon - r. 17

 Rozdział 17

- Dziękujmy - rzekł Aladar dosiadając Oreafa - za wsparcie i pomoc...
- Twe słowa są zbyteczne, zawsze chętnie służymy pomocą - odparł Eltarian - mam nadzieję że nie długo się spotkamy. Pomyślnych wiatrów!
Wznieśli się w powietrze. Tym razem nie używali magii. Lecieli prosto i spokojnie mijając inne smoki. Aladar wraz z Greit na Oreafie, a ich kompani na młodszym bracie wspomnianego smoka. Widok pustkowia z góry był niesamowity.
- Niesamowite - wyszeptała Greit wpatrując się w falujące malachitowe morze traw.
Aladar objął ją mocniej i pocałował. Uśmiechnęli się, dostrzegając na horyzoncie sylwetkę pałacu Avalon.
- Wylądujcie na wzgórzach - rzekł Aladar do smoków.
***
Cień zakrył pałac i pobliskie mu domy. Na niebie ukazały się dwie sylwetki potężnych uskrzydlonych jaszczurów. Elfy nałożyły strzały na cięciwy i wystrzeliły w kierunku potworów. Mimo że byli doświadczonymi strzelcami nie trafili w te stwory. Nie chcieli trafić, lecz pokazać, że ich przebywanie na Avalonie im się nie podoba.
Lordowie dostrzegłszy to wystrzelili równocześnie trzy płonące błękitnym ogniem strzały - sposób złożenia hołdu władcom. Elfy niepewnie poszły w ich ślady i puścili się biegiem na wzgórza ponad którymi zaczęły kołować stworzenia.
Dwa zielone smoki wylądowały, a z grzbietu jednego z nich wyskoczyli Aladar i Greit. Z drugiego natomiast elfy towarzyszące władcom Avalonu w wyprawie. Zaraz stworzenia zostały otoczone przez ciekawskich, a Lordowie przeciskając się przez tłum wyszli im na spotkanie.
- Miło was znów widzieć - rzekł lord Magnus - mam nadzieję że smoki były dla was łagodne
- Nie inaczej - odparła Greit kładąc dłoń na piersi Oreafa i zwróciła się do ludu - spokojnie, nie są groźne.
- Groźne hmmm... - Oryfeusz zamyślił się ceremonialnie - dla wrogów, którymi elfy nie są.
- Jeszcze raz dziękujemy za pomoc - rzekł Aladar podając dłoń Greit - mamy u was dług wdzięczności....
- Żadnych długów! - zaprzeczył Oryfeusz - ojcu się to nie spodoba... Żegnajcie!!!
Smoki wzbiły się w powietrze pozostawiając rozchodzący się lud. Król spojrzał na królową, ucałował ją.
- Minęło południe, co zamierzacie robić? - spytał lord Bell
- Nie zastanawialiśmy się nad tym, zechcesz nam coś zaproponować?
- Lord Magnus ma zamiar wam ukazać wam jedną z wielu tajemnic spowijających pałac.
Władcy skinęli głowami i udali się na drugie piętro. Spotkali tam lorda Magnusa, głównego kronikarza Avalonu. Powitał ich i wrócił do pisania.
Greit uważnie przyjrzała się pióru. Gdy dotykało kart zdawało się płonąć żywym ogniem. Aladar bez trudu odgadawszy jej myśli, sięgnął na górny regał i podał jej księgę. Bestnariusz. Otworzył ją na wybranej stronie i wskazał odpowiedni akapit. Mowa w nim o faniksie.
Pióra tych ognistych ptaków są niezwykle cenne jak i rzadkie, otrzymać je może jedynie ich zaufany przyjaciel. Posiadają bowiem magię, dzięki której nie ma potrzeby maczania ich w atramencie oraz nocą oświetlają mrok piszącemu.
Gdy Aladar odłożył księgę na miejsce lord podniósł się i zaczął mówić.
- Pałac skrywa wiele tajemnic, lecz nie wszystkie mogę wam dziś wyjawić - wyciągnął kilka ksiąg, odłożył na stolik i wskazał puste miejsce - włóż tam dłoń, Aladarze.
Elf zbliżył się i wykonał polecenie. Gdy jego ręka znalazła się w cieniu, pierścień zapłonął czerwonym światłem. Król dostrzegł na ścianie ślad dłoni. Przyłożył swą tak by pasowała, a za jego plecami regały się rozsunęły ukazując schody prowadzące w ciemność.
- Pójdę przodem - rzekł lord podając Aladarowi pochodnię.
Greit szła w środku tego pochodu. Zapuszczali się coraz głębiej, a gdy zeszli pod ziemię dostrzegli, że schody nie były marmurowe lecz wyrzeźbione w kamieniu. Niespodziewanie stopnie się skończyły, a przed nimi była wielka wyrwa w ziemi. Greit krzyknęła ze strachu bo poślizgnęła się na ostatnim stopniu, ale Aladar w porę ją złapał. Wtuliła się w jego ramiona wciąż drżąc.
- Lordzie? - krzyknął król rozglądając się za swym nauczycielem.
- To tylko złudzenie optyczne, nie ma się czego obawiać - echo niosło jego słowa.
Aladar poszedł przodem. Greit w napięciu obserwowała każdy jego ruch. Nagle zatrzymał się i wyciągnął ku niej dłoń. Złapała ją kurczowo, robiąc pierwszy krok. Powoli szła u jego boku starając się nie patrzeć w dół.
- Jesteśmy na miejscu - lord stał kilka kroków przed nimi.
Stali przed wielkimi drzwiami. Takie sama ujrzeli wczoraj w Rimanie gdy wstępowali do Zakonu. Lord otworzył je i ruszył przed siebie. Sala przypominała tą ze smoczej krainy lecz była pusta.
- Zgromadzenie możecie zwołać wkładając dłoń do studni i mówiąc powód zwołania Zakonu. Musicie informować członków o narodzinach i śmierci władcy bądź dziedzica tronu. Ten wylot w suficie to ołtarz powietrza przy pomniku na dziedzińcu. - lord odwrócił się do nich zastanawiając się co jeszcze im powiedzieć - Gdy umiera jedan z lordów, ci przez trzy dni zbierają się tutaj o wschodzie i zachodzie słońca czekając na przyjście nowego lorda. Ten gdy się zjawia mówi im cztery prawdy, których niestety nie wolno mi wam wyjawić.
Greit zbliżyła się do pomnika i dotykając złotej łapy poczęła cicho dziękować za wszystko co się wydarzyło. Gdy skończyła w ciszy wrócili na górę.
Kilka miesięcy po tym wydarzeniu, w pewien tristicki wieczór, Aladar rzekł Greit słowa które miała pamiętać do końca swych dni.
- Greitsien, jutro wypełni się twa kara - pocałował ją na dobranoc - nie obawiaj się. Wszystko będzie dobrze.

...zdawało się płonąć żywym ogniem...


poniedziałek, 22 lipca 2013

Avalon - r. 16

Rozdział 16
Poranek nastał zbyt prędko. Greit podniosła się zbudzona pocałunkiem Aladara.
- Czas nagli, Greitsien - szepnął jej do ucha wstając.
Skinęła głową i poszła jego śladem. Gdy była gotowa podał jej dłoń i opuścili pokój kierując się do głównej sali. Spotkali tam Oreafa i Orfeusza oraz ich błękitną siostrę Lily, którzy byli odzwierciedleniem avalońskich lordów, Eltariana i jego srebrną żonę Sabin.
- Dosiądźcie mnie - rzekł Eltarian - w Rimanie bez skrzydeł tam nie dotrzecie.
Zniżył się by im dopomóc. Gdy go dosiedli rozłożył skrzydła i wzbił się w powietrze. Nad ich głowami był duży szyb którym bez problemu lecieli. Zanurzyli się w labirynt tysiąca korytarzy. Raz lecieli prosto lub w górę, innym razem nurkowali z zawrotną prędkością.
Wylądowali przed wielkimi drzwiami. Oprócz górnego szybu którym tu przybyli było wiele tuneli prowadzących w nieznane. A z jednego z nich wyłonili się lordowie.
- Idźcie przodem - rzekł Eltarian.
Drzwi otworzyły się. Był to zdumiewający widok. Znajdowali się w pomieszczeniu przypominającym idealnie wyrzeźbioną kulę, a na samym jej środku stała kamienna studnia, za nią zaś rosło potężne drzewo. Miało liście, kwiaty i owoce - Złote Jabłka, a nad nimi dziura w suficie która wpuszczała dość dużo światła aby oświetlić całą salę. Na ścianie dookoła były występki skalne na których stali przedstawiciele wszystkich ras. Dwa miejsca były wolne. Smoki wzbiły się w powietrze lądując na większym i wyżej położonym. Elfy ruszyły przed siebie.
Za studnią stał Wielki Skrzydlaty Lew. Dopiero gdy podeszli bliżej zrozumieli że to posąg.
- Aladarze i Greit potomkowie Avalonu - rzekł potężnym głosem Eltarian - Czy przyrzekacie że nie zaatakujecie żadnego z przedstawicieli tych państw i będziecie je wspierać w czasie bitwy? Będziecie wierni tak jak każde z nas Wielkiemu Lwu? Jeśli tak padnijcie przed nim na twarz i zaprzysięgnijcie.
Spojrzeli po sobie. Król podał dłoń królowej i oddali ukłon swemu panu.
- My władcy z twej woli. My opiekunowie twych dzieci na Avalonie - rzekły razem elfy - przysięgamy wspierać na dobre i na złe wszystkich przedstawicieli gatunków stworzeń które są tutaj...
- My dzieci twe z twej woli władcy - rzekli wszyscy prócz elfów - przysięgamy ci że wspierać będziemy na wieki Avalon i jego mieszkańców....
- Tak nam dopomóż - powiedzieli wszyscy oddając mu pokłon
Powstali. Aladar i Greit zanurzyli dłonie w wodzie. Przez moment ich pierścienie miały błękitną barwę. Napili się wody i zjedli jabłko. A następnie w towarzystwie lordów wstąpili na swoje nowe miejsce, na swoją skałę. Elfy rozejrzały się. Na skale były wykute dwa trony, zasiedli na nich mając po prawej fauny, a po lewej centaury. Pod nimi były syreny, a ponad gryfy.
- Bracia i siostry! Dziękuję za przybycie na to zebranie na którym zyskaliśmy nowych sojuszników - rozległ się głos Eltariana - Niech Pan będzie z wami.
Wszyscy powoli opuszczali salę. Stworzenia latające wyleciały górnym szybrem przez które wpadało światło. Wodne spłynęły dziurą wydrążoną w skale. A pozostali spokojnie wychodzili drzwiami i udawali się do odpowiednich tuneli. Lordowi skinęli na swoich panów i opuścili ich. Aladar i Greit wraz ze smokami wrócili na górę - do Rimanu.


...ich błękitną siostrę Lily...